#16 2008-09-09 13:52:23

NoName

Użytkownik

Re: ROZGRYWKA

En, chwilę się zastanawiał poczym odpowiedział:

- Alex wspominał, że dawno nie było żadnego poruszenia ze strony tych Bandytów, co oznacza, że nie wiemy zbyt wiele na ich temat. Musimy zorganizować zwiad. Jeżeli to duża grupa będziemy już na tym etapie potrzebować jakiegoś wsparcia i to najlepiej ze strony kogoś, kto zna tamto środowisko. Byłem szkolony m.in. do misji zwiadowczych, ale przyda się tu dodatkowa pomoc. Musisz kogoś załatwić. - uśmiechnął się szyderczo i dodał – W końcu jesteś członkiem Bractwa i tylko tobie ufają.

Collins patrzył w niebo i rozmyślał, paląc przy tym kolejnego papierosa. En siedział obok i teraz też już zamilkł. Pogoda była spokojna, słońce mocno grzało i tylko  mur, pod którym siedzieli, dawał kojący cień. W mieście dało się słyszeć odgłosy ludzi handlujących z innymi, robiąc przy tym wiele zamieszania i hałasu. Inni plotkowali między sobą na najróżniejsze tematy, a jeszcze inni awanturowali się będąc już lekko podchmielonymi jakimiś tanimi trunkami.

Ten miejski szum był dziwnie kojącym dźwiękiem dla ludzi, którzy przyszli tu z krypty – „świata wiecznej ciszy”. Napawał takich ludzi spokojem i poczuciem, że jeszcze przetrwało coś ludzkiego na tym powojennym świecie. Tylko od czasu do czasu ten spokój przerywany był przez jakiegoś sępa lub innego krzykliwego ptaka, które wciąż krążyły nad miastem licząc na jakąś darmową wyżerkę.

- Wiesz co Collins – nagle wtrącił En i kompan odwrócił spojrzenie w jego stronę – otwarta walka nie ma sensu. Bandyci to nie Karmasy. Mają broń. Ty masz swoją snajperkę, możesz ewentualnie ściągać ich z gór. Zastanawiałem się czy nie porozmawiać z Alex’em, załatwić od niego jakieś materiały wybuchowe i wysadzić ich wszystkich w obozie. Tyle, że oni mogą mieć dużo broni, która na pewno się nam przyda. Trzeba by coś wymyślić, by wyciągnąć ich z tego cholernego obozowiska nie niszcząc go zbyt mocno.

- Jeszcze nie wiem, ale coś powoli zaczyna mi świtać – odrzekł Collins – Wieczorem dojdziemy do jakiegoś wspólnego rozwiązania.  W międzyczasie możemy iść do miasta i odszukać jakieś centrum ogłoszeń. Może są jeszcze jakieś inne zadania, które moglibyśmy wykonać.

Wstali i zaczęli iść w stronę centrum miasta. O tej porze miasto było pełne ludzi. Wszyscy coś kupowali, wymieniali, kłócili się i plotkowali na przeróżne tematy.

Gdy mijali kolejną większą grupę ludzi, którzy z podekscytowaniem rozmawiali między sobą o nocnych wydarzeniach we wschodniej części miasta przystanęli chwilę by posłuchać.

- Należało się temu zdrajcy! – krzyczał niski mężczyzna, całkowicie łysy na głowie z siwą, kozią bródką.

- Georg, ale on przecież płacił ogromne datki na rzecz naszej Rady. – odparł mu młody żołnierz, który opierał się o słup  - Poza tym był człowiekiem, tak samo jak ty, więc milicja musi zająć się tą sprawą.

- Na co tu milicja? Ja słyszałam, że Szpony Śmierci go dopadły rozszarpały! – wtrąciła pewna kobieta w chuście na głowie, z przerażeniem w głosie.

- Jakie Szpony Śmierci, kobieto? Gdzie u nas w mieście? – pytał rozdrażniony żołnierz –A potem rodzą się plotki i ludzie boją się wyjść z własnych chałup.

- No ale przecież nikt nic nie widział – wtrącił się Georg – Tej nocy przecież chronili go dodatkowi ludzi, jak dostał ostrzeżenie. Ktoś na pewno wpuścił Szpony do jego domu. Ale dobrze mu tak – splunął na ziemię – Tyle co on od nas pieniędzy pokradł, a sam sobie własny generator postawił. Skandal!

En słysząc tą rozmowę uśmiechnął się lekko jakby do siebie. Collins to dostrzegł i cicho zapytał swego kompana:

- I oczywiście nic nie masz z tym wspólnego prawda?

En uśmiechnął się jeszcze radośniej i odpowiedział:

- „Przecież Szpony Śmierci go dopadły”. Wszyscy o tym słyszeli. – I roześmiał się głośno. Collins pokręcił tylko głową i w milczeniu poszli dalej.

Po dość długim błądzeniu uliczkami dotarli w końcu do miejsca, które było pewnego rodzaju miejscem na ogłoszenia. Wielka tablica miała poprzyczepianych kilka plakatów w różnych kolorach. Zielone plakaty informowały o zadaniach, które były prostymi przysługami dla zwykłych ludzi. Żółte mówiły o zadaniach, które dotyczyły różnego rodzaju śledztw i pracy dla milicji. Na jednym widniał portret owego grubasa, którego En zabił zeszłej nocy i teraz na jego widok znów zrobiło mu się niedobrze. Ostatnie, czerwone plakaty, których teraz był tylko jeden, informowały o misjach militarnych lub też misjach specjalnych dla Rady Miasta.

Ten czerwony plakat skupił uwagę kompanów. Ogłoszenie głosiło:

„Za tydzień wyrusza karawana z East Harbour na wschód do małej osady oddalonej o 400 km od naszego miasta. Karawana ma dostarczyć leki i żywność dla jej mieszkańców. Szukamy chętnych ludzi, gotowych chronić naszej karawany przed napadami Bandytów i różnych pustynnych stworzeń.
                                                                                          
                                                                                                                                                     Rada Miasta E.H.

P.S. Wszelkich dodatkowych informacji należy szukać w miejskich koszarach u gen. Normana”

- Czy my się w tamtą stronę nie wybieramy właśnie? – zapytał En, gdy skończyli czytać.

- Owszem, wprawdzie do Neester Hill zostałoby nam jeszcze około 200 kilometrów, ale zawsze warto się zastanowić. – odpowiedział Collins.

- Do wieczora jeszcze sporo czasu. Zakupmy trochę normalnego jedzenia i pokręćmy się po mieście, co? – Zaproponował En.

Tak też zrobili. Zwiedzali miasto, rozmawiali z kilkoma ludźmi, ale niewiele się dowiedzieli. Nakupili trochę prowiantu i w taki sposób spędzili resztę dnia w East Harbour. Gdy zaczęło się ściemniać ruszyli w drogę powrotną do karczmy Jack’a na spotkanie z Alex’em.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.psychowsparcie.pun.pl www.sor.pun.pl www.groupix.pun.pl www.szczepknieja.pun.pl www.legendsoflodz.pun.pl